Ostatnie starcie przed II turą wyborów

W piątkowy wieczór, 23 maja 2025 roku, Polacy zasiedli przed ekranami, by w studiu TVP1 obejrzeć debatę prezydencką przed drugą turą wyborów. Karol Nawrocki i Rafał Trzaskowski, dwóch kandydatów o skrajnie różnych wizjach Polski, stanęli do walki o serca wyborców. Zapowiadano starcie tytanów, ale czy dostaliśmy merytoryczną wymianę zdań, czy raczej polityczny spektakl? Przyjrzyjmy się tej debacie przez pryzmat merytoryki, argumentów ad personam, populizmu, chwytów retorycznych, wizerunku i przygotowania kandydatów – bo, jak to w polityce bywa, pozory mogą mylić.

Kto sięgnął po oręż merytorycznych argumentów?

Merytoryka w debacie to jak fundament domu – solidna, ale bez emocji nikt nie zechce w nim zamieszkać. Rafał Trzaskowski przyszedł uzbrojony w liczby, próbując budować wiarygodność konkretnymi danymi: 800 milionów na warszawską służbę zdrowia, 200 milionów z funduszy unijnych na walkę z rakiem, stypendia dla psychiatrów dziecięcych. Te statystyki miały pokazać, że zna się na rzeczy, że jego osiągnięcia jako prezydenta Warszawy są namacalne. Jednak psychologia mówi jasno: debaty wygrywa się nie suchymi faktami, lecz emocjami. Badania Daniela Kahnemana wskazują, że ludzie kierują się tzw. systemem 1 – szybkim, emocjonalnym myśleniem – a nie systemem 2, który analizuje dane. Trzaskowski mówił do głów, nie do serc, a jego wyliczanki brzmiały jak recytacja CV na niewłaściwe stanowisko. Jako prezydent kraju nie zarządzałby szpitalami, więc jego liczby, choć imponujące, były w tym kontekście jałowe. Co gorsza, jego przygotowanie wydawało się oderwane od roli prezydenta – odpowiedzi często omijały sedno pytań, a kluczowe kwestie poruszał z opóźnieniem, jakby nadrabiał zaległości w trakcie debaty.

Karol Nawrocki zrozumiał tę grę lepiej, a jego sztab odwalił kawał roboty. Miał pod ręką arsenał przykładów i cytatów, którymi żonglował z wprawą. Jego zarzuty o kolejkach do psychiatrów dziecięcych w Warszawie – sięgających, jak twierdził, 2030 roku – trafiały w emocje: frustrację, złość, bezradność rodziców. Propozycja „centrum obsługi pacjenta” była mglista, ale podana z pasją, która budziła nadzieję. Nawet gdy nie znał odpowiedzi na pytania Trzaskowskiego – a zdarzało się to rzadko – zgrabnie zmieniał temat, unikając wrażenia zagubienia. Nawrocki mówił o problemach, które widzowie czują na co dzień, a psychologia społeczna podpowiada, że takie „ludzkie” historie zapadają w pamięć bardziej niż statystyki. Jego pytania o warszawskie kolejki czy finansowanie kampanii były dobrze wycelowane, nawet jeśli brakowało im twardych dowodów. Sprawiał wrażenie kandydata, który rozumie bolączki Polaków i potrafi o nich mówić z przekonaniem. Wpadka o wojnie w Ukrainie w 2015 roku była bolesna, ale nie przyćmiła ogólnego wrażenia solidnego przygotowania. W tej rundzie Nawrocki wygrywa – nie liczbami, lecz elastycznością i umiejętnością poruszenia emocji, które w debacie są walutą cenniejszą niż fakty.

Kto bardziej chciał się taplać w błocie?

Polityczne debaty bez osobistych szpilek to jak zupa bez soli – niby jadalna, ale bez smaku. Nawrocki nie stronił od ataków i robił to z metodyczną precyzją. Nazywając Trzaskowskiego „kolesiem, który czasem lubi powiedzieć coś śmiesznego” (cytat z jego własnej książki), punktował rywala z błyskiem w oku. Konsekwentnie przyklejał Trzaskowskiemu łatki: „asystent Tuska”, „prywatyzator Warszawy”, „antyamerykański”. Te komunikaty, choć ostre, miały energię, która przyciągała uwagę widzów i zostawała w pamięci.

Trzaskowski również próbował wbijać szpile, czasem z zadziorem. Jego zarzut, że Nawrocki „nie potrafił nawet zarządzać kilkoma pokojami w swoim muzeum, bo sam z nich korzystał i do dzisiaj za nie nie zapłacił”, był celny i kąśliwy. Metafora o „kaczce, która wygląda, chodzi i kwacze jak kaczka” miała wiązać Nawrockiego z PiS-em, ale brzmiała jak wyuczony slogan i nie wybrzmiała naturalnie. Co więcej, jego ataki, jak ten o braku doświadczenia Nawrockiego, pojawiały się dopiero w połowie debaty i były powtarzane mechanicznie, bez polotu. Nawrocki stosował argumenty ad personam częściej i z większą werwą, a jego łatki były bardziej spójne i zapadające w pamięć. Trzaskowski, choć miał momenty błysku, wydawał się w tej grze mniej przekonujący, jakby dopiero w trakcie debaty szukał swojego rytmu.

Populistyczne obietnie

Populizm to w polityce tani chwyt reklamowy – działa, ale tylko na chwilę. Nawrocki balansował na granicy populizmu, proponując „centrum obsługi pacjenta” bez szczegółów czy sugerując finansowanie kampanii Trzaskowskiego przez „obcy kapitał”. Te hasła miały wzbudzić emocje, ale były podane z pewnością, która mogła porwać tłum. Jego narracja o „fatalnym rządzie Tuska” była chwytem populistycznym, ale Nawrocki potrafił nadać jej pozory autentyczności, zwłaszcza w segmencie zdrowotnym, który przyciągnął największą widownię.

Trzaskowski również nie unikał populizmu, zwłaszcza gdy mówił, że „seniorzy uciekają na dźwięk nazwiska Nawrockiego”. To klasyczna gra na strachu, ale brzmiała jak desperacka próba zjednania wyborców. Jego opowieści o warszawskich sukcesach w ochronie zdrowia, choć poparte liczbami, w kontekście prezydentury brzmiały jak puste obietnice, bo jako prezydent nie miałby na to wpływu. Nawrocki był bardziej populistyczny, ale jego populizm miał magnetyzm, podczas gdy Trzaskowski wydawał się sztywny i nieautentyczny, jakby recytował formułki bez wiary w ich siłę.

Chwyty retoryczne

Retoryka w debacie to sztuka, a Nawrocki pokazał, że ma do niej talent. Jego hiperbole („najgorsza służba zdrowia w historii”) i bezpośrednie zwroty do widzów („drogi państwo”) budowały więź z publicznością. Riposta „to się nie mieści w pale, Panie Rafale” była ostra, ale ożywiała debatę. Nawrocki stosował też chwyt „odbicia piłeczki”, zgrabnie odwracając pytania Trzaskowskiego („to pan mówi o PiS-ie, a ja jestem Nawrocki”). Jego styl był dynamiczny, a gesty i mowa ciała – dopracowane. W porównaniu z nagraniami sprzed tygodni, widać było postęp: pewniejszy głos, bardziej naturalny uśmiech, lepsza kontrola nad sceną.

Trzaskowski próbował czarować ironią, ale jego „kaczka” brzmiała jak wyrecytowana formułka, a nie spontaniczny błysk. Powtórzenia („ja to robię, a pan o tym opowiada”) miały podkreślać jego aktywność, ale wypadały sztywno, jakby czytał z kartki. Jego ton był mentorski, a mowa ciała nie zmieniła się od tygodni – jakby jedyną poprawą było to, że się wyspał. Nawrocki wygrał tę rundę – jego retoryka była żywsza i bardziej angażująca, podczas gdy Trzaskowski sprawiał wrażenie, jakby tkwił w rutynie.

Wizerunek lidera

Wizerunek w debacie to nie tylko słowa, ale i to, co widzimy – postawa, gesty, energia. Nawrocki prezentował się swobodnie, jakby czuł się na scenie jak w domu. Jego ręce często spoczywały na mównicy, a bogata gestykulacja dodawała wypowiedziom dynamiki i autentyczności. Ta naturalność sprawiała, że widzowie mogli zobaczyć w nim lidera, który mówi z przekonaniem i nie boi się emocji. Jego postawa była otwarta, a ruchy płynne, co budowało wrażenie pewności siebie i bliskości z publicznością.

Trzaskowski z kolei często przyjmował tzw. „pozycję męża stanu” – dłonie splecione na wysokości splotu słonecznego, wyprostowana sylwetka. To klasyczna postawa medialna, która w krótkich wystąpieniach może dodawać powagi i profesjonalizmu. Jednak w trwającej ponad półtorej godziny debacie ta sztywna poza zaczęła zdradzać sztuczność. Wyglądał, jakby za bardzo starał się kontrolować każdy ruch, co w dłuższej perspektywie mogło męczyć widzów i budzić wrażenie dystansu. W tej kategorii Nawrocki wyraźnie górował – jego swoboda i energia kontrastowały z wyreżyserowaną powagą Trzaskowskiego.

Kilka słów na koniec

To już ostatnia debata prezydencka w tej kampanii – finał, który miał rozstrzygnąć, kto lepiej przekona Polaków do swojej wizji. Analizując wystąpienia kandydatów, starałem się przez cały czas trzymać z dala od polityki i programów, skupiając się wyłącznie na ich wizerunku, retoryce i przygotowaniu. Nie oceniałem, czyje pomysły są słuszne – to zostawiam wyborcom. Jednak nie mogę przemilczeć niepokoju, który budzi to, co dzieje się w mediach społecznościowych. Facebook i inne platformy zalewa fala politycznych postów, często udostępnianych przez znajomych, którzy z zaskakującą pasją angażują się w przepychanki. Widać tam nie tylko różnice zdań, ale i polityczną agresję, która dzieli ludzi na wrogie obozy. Jako osoba z pewną wiedzą o public relations jestem wyczulony mechanizmy manipulacji, które wciągają tych, którzy zamknęli się w jednej lub drugiej bańce informacyjnej. To, co obserwujemy w sferze społecznej przed drugą turą, jest smutnym dowodem na skrajną polaryzację naszego społeczeństwa. Może warto przypomnieć słowa Arystotelesa: „Człowiek jest z natury istotą społeczną” – pytanie, czy potrafimy jeszcze budować wspólnotę, czy tylko okopywać się po przeciwnych stronach barykady?

Picture of Adam Stępka

Adam Stępka

Autor tego bloga. Specjalista public relations oraz ratownik medyczny. W swojej codziennej pracy nie tylko ratuje ludzkie życie, ale także wizerunek podmiotów medycznych.