Zandberg w „Kanale Zero”: polityk rozsądku czy więzień własnej formuły?

Wywiad z Adrianem Zandbergiem w „Godzinie Zero” nie był kolejnym politycznym heppeningiem. To była dobrze wyreżyserowana, choć niepozbawiona potknięć próba przebicia się do wyobraźni wyborcy zmęczonego przepychankami między Tuskiem a Kaczyńskim. Zandberg postanowił – jak przystało na człowieka lewicy – mówić o konkretach. O energetyce, ochronie zdrowia, migracji. Zamiast gotowych haseł, serwował narracje. Zamiast emocji – racjonalność. I choć taki wybór może imponować, ma też swoją ciemną stronę. Polityka to nie tylko rozmowa o systemie, ale też rozmowa z emocjami ludzi. A tu Zandbergowi momentami brakowało nie tylko ognia, ale i wyczucia.

Merytoryka na plus – ale czy nie za bardzo „na chłodno”?

Po stronie mocnych stron wystąpienia należy zapisać fakt, że Zandberg był przygotowany. Dobrze wiedział, jakie pytania może usłyszeć i jakich pułapek unikać. W każdej kluczowej kwestii – transformacja energetyczna, system ochrony zdrowia, polityka imigracyjna – mówił jak ekspert, który ma nie tylko poglądy, ale i pomysły. Jego diagnozy były celne, oparte na faktach i odarte z demagogii. Gdy mówił o konieczności inwestycji publicznych, robił to nie z pozycji ideologa, lecz menedżera, który zna ograniczenia budżetu państwa.

Problem w tym, że ta merytoryczność przybrała chwilami formę… zbyt gładkiej, niemal akademickiej prelekcji. Zandberg unikał zdecydowanych deklaracji, często odpowiadał „to zależy”, nie uciekał od dygresji i zniuansowanych odpowiedzi, które świetnie brzmią w debacie eksperckiej, ale w debacie prezydenckiej mogą rozmywać przekaz. Publiczność – zwłaszcza ta mniej zaangażowana – oczekuje lidera, który nie tylko wie, ale też potrafi przekonać. A Zandberg był bardziej przekonany do własnych racji, niż przekonujący dla tych, którzy mogliby się do nich zbliżyć.

Retoryka: wyważona, ale momentami defensywna

Retorycznie Zandberg grał ostrożnie. Nie dał się ponieść emocjom, nie ulegał prowokacjom Stanowskiego, co należy mu zaliczyć na plus. Świadomie omijał wyświechtane slogany, nie wchodził w obiegowe podziały „lewica-prawica”, starając się mówić o problemach uniwersalnych. W wielu momentach był logiczny, spokojny, uporządkowany – i to budowało jego wizerunek jako polityka kompetentnego.

Ale jednocześnie momentami był zbyt asekuracyjny. Zamiast przejąć inicjatywę, pozwalał prowadzącemu kontrolować dynamikę rozmowy. Nie wychodził poza swoją strefę komfortu. W odpowiedziach na kontrowersyjne tematy, takie jak migracja czy kwestie światopoglądowe, próbował tonować emocje, ale miejscami można było odnieść wrażenie, że robi uniki. Zabrakło odwagi do twardego „tak” albo „nie” – a to właśnie tego często oczekuje widz: jasności.

Wizerunek: rozsądny, autentyczny, ale mało charyzmatyczny

Adrian Zandberg zagrał konsekwentnie swoją rolę – polityka, który nie zamierza ścigać się na populizm. Nie zmienia przekonań pod publikę, nie rzuca obietnic bez pokrycia. Pokazał się jako człowiek autentyczny, nieprzebierający się w medialne kostiumy. Nie farbuje brody, nie sili się na błyskotki, nie udaje „swojaka”. To może być jego największy atut – ale i ograniczenie.

Dlaczego? Bo we współczesnym marketingu politycznym autentyczność nie wystarcza. Trzeba jeszcze umieć pociągnąć za sobą ludzi, zbudować narrację, w której wyborca poczuje się bohaterem. Tymczasem Zandberg opowiadał głównie o systemach i strukturach. Mówił rzeczy ważne – ale nie zawsze mówił je w sposób, który budzi emocje. Jego wizerunek „polityka rozsądku” może zjednać wyborców analitycznych, ale nie zainspiruje mas.

Strategia medialna: rozsądek kontra algorytm

Zandberg obrał ścieżkę odwrotną niż większość dzisiejszych polityków. Nie grał pod viral, nie silił się na „złote cytaty”. Jego strategia to cierpliwe budowanie przekazu: jestem merytoryczny, stabilny, przewidywalny. Taka strategia ma sens długofalowo – buduje zaufanie. Ale w warunkach medialnej biegunki, w której dominują emocje, sensacja i prostota przekazu, może zwyczajnie nie działać.

Co więcej, jego niechęć do spektaklu medialnego sprawia, że wypada gorzej w zestawieniu z przeciwnikami, którzy zbudowali swoje kariery na uproszczeniach i prowokacjach. Polityka to nie tylko treść – to także forma. A forma Zandberga, choć schludna i spokojna, bywa nużąca. W mediach, które potrzebują tempa, on wydaje się mówić z opóźnieniem.

Słowo końcowe

Zandberg zagrał jak z nut. Problem w tym, że większość widzów przyszła na koncert rockowy, a nie na recital klawesynowy. Jego rozsądek zasługuje na uznanie. Ale czy wystarczy, by zdobyć serca wyborców? W odniesieniu do wywiadu z Zandbergiem warto pamiętać, że możesz mieć rację, ale jak nie masz wyrazistego przekazu – to tak, jakbyś krzyczał do lustra.